czwartek, 25 lipca 2024

Zasady solenia. Co, jak i kiedy?

W dobrej kuchni do doprawiania powinno się stosować sól albo morską, albo kopalną szarą kamienną. Sól morska od zawsze była pozyskiwana na drodze odsalania wody.
Jednakowoż ostatnimi laty ta morska choć zawiera niemal wszystkie cenne elementy niestety zawiera drobiny wszechobecnego w oceanach mikro plastiku. To daje do myślenia, czy nie stanowią one zagrożenia dla naszego zdrowia. 
Wszystkie inne, typu warzone, są absolutnie pozbawione potrzebnych organizmowi naturalnych mikroelementów i wnoszą do potraw „płaski“ smak. Do tego dyskwalifikuje je absolutne wyjałowienie. Jeżeli jest obecna jedyna wartość to przepisowa zawartość jodu.
Czyli logicznie rozumując dogotowania i przetworów należy brać szarą kamienną. 
 
Morska sól z Francji. Wartościowa i odżywczo i smakowo. Jak na dzień dzisiejszy jeszcze nie wprowadzono oznakowania na temat tego czy zawiera drobiny mikro plastiku czy nie
 
ZUPY - po pierwsze bardzo często zapominamy, że nie tyle sól co sama woda ma ogromny wpływ na końcowy smak. Mało kto bierze to pod uwagę ale w każdym mieście woda z kranu smakuje inaczej. Lepsze restauracje niekiedy sprowadzają wodę z nawet odległych studni, jeżeli jest faktycznie na tyle dobra, że taki wysiłek się opłaca. Z zasady na wstępie zupy soli się bardzo oszczędnie. Właściwe doprawianie powinno mieć miejsce dopiero pod sam koniec.

SOSY soli się też pod koniec a jeszcze lepiej, tuż przed wydaniem.

JARZYNY – WARZYWA. Im bardziej zielone tym więcej soli. Także natychmiastowe (po ugotowaniu) finalne zanurzenie w lodowatej wodzie pozwala na zachowanie intensywnego koloru. Gotując, rzuca się je na wrzącą mocno posolona wodę. Inne soli się też na wstępie ale z rozsądnym umiarem. Tylko trochę. Faktycznie dosala się na koniec. WAŻNE! Do gotowania warzyw zawierających cukier (przede wszystkim marchew) obowiązkowo dodaje się nieco cukru. Inaczej słodycz przejdzie do wody i pozostanie jałowy smak.

Do smażonych, sól daje się na końcu. Tak samo postępuje się z grzybami na patelni. Do grilowanych stosuje się mieszanki solno-ziołowe prosto z młynka, dodając je DOPIERO PO ZDJĘCIU Z OGNIA! Ta sama zasada dotyczy grzybów. Dopiero po zdjęciu z ognia!

RYBY gotuje się bez uprzedniego solenia, kładąc je na gorącą posoloną wodę. Smakosze dodają nieco octu i szczyptę cukru. Ryby gotowane na parze soli się na sam koniec. Do smażenia, zaleca się kłaść rybę na 1 – 2 cm warstwę dość posolonej oliwy.  W miarę możliwości nie sypać soli prosto na rybie mięso.

Zasadniczo stosuje się grubą morską. Na zdjęciu poniżej najdroższa wersja – „kwiat soli morskiej”


Można też inaczej. Żaroodporny półmisek posmarować masłem i szczodrze posypać grubą solą morską (względnie kamienną). Ułożyć na tym filety rybne skórą do góry. Jeżeli ma się do czynienia z chudą rybą posmarować roztopionym masłem, pokryć folią spożywczą i wstawić do piekarnika na 200°C na 8 minut. Czas zależy oczywiście od grubości kawałków ryby!

Kochani! Nie mordujcie proszę cennych wartości delikatnej tkanki mięsa ryb smażeniem ich na podobieństwo steków wołowych! Dobrze jest przed wydaniem nieco skropić szlachetną oliwką.

Jeśli już ktoś chce grilować powinien rybę wcześniej zamarynować w solance.

Do pieczenia w soli zasadniczo bierze się ryby pokryte łuską!

MIĘSA do gotowania kładzie się na posoloną wodę. Im więcej soli, tym bardziej czerwone będzie mięso.

Kotlety smażone – soli się przed panierowaniem. Jeżeli bez panierki, również soli się dobre 10 minut przed położeniem na patelnię.

Do pieczenia mięs zaleca się wcześniejsze marynowanie w zalewie solankowej, albo solidne nacieranie solą na kilka godzin wcześniej.

Grilowane (także polędwicę z patelni na ostrym ogniu) soli się pod sam koniec!


 
Wyżej na zdjęciu prażone pestki dyni wymieszane z solą kamienną. Próbowałem i oceniam bardzo wysoko. Szczególnie do sałatek z pomidorów lub ogórków. Niezapomniane i zupełnie nowe wrażenie smakowe. Doskonałe uzupełnienie do bufetów na przyjęcia z grillowaniem w ogrodzie!

GRILOWANIE. Skoro już jesteśmy przy grillowaniu to nie zaszkodzi wspomnieć o paru zawsze obowiązujących przykazaniach. Mięso kładzione na ruszt nie może być brane prosto z lodówki! Powinno mieć temperaturę pokojową! Szok temperaturowy nigdy nie wchodzi smakowi mięsa na dobre!

Nigdy nie obracać mięsem jak na rożnie! Zanim temperatura dotrze do środka, musi upłynąć określony czas. Ciągłe obracanie nie wychodzi befsztykom na dobre.

Żadnego polewania mięsa na grillu zimnym piwem!!! To jest ciężki błąd w sztuce termicznej obróbki mięsa. Dochodzi do niepożądanego szoku termicznego. Czyli efekt jest kontra produktywny. Jeżeli komuś konieczny jest do smaku aromat piwa, to niech wcześniej kawałki mięsa w nim zamarynuje!

Wołowina – do grillowania należy przeznaczać roastbeef lub antrykot! Doprawiać tylko nieznacznie. Żadnych ogromnych ilości przypraw!

Grilować po 5 – 10 minut z każdej strony. Solić tuż przed przewróceniem mięsa na drugą stronę. Obracać tylko raz! Po zdjęciu z ognia, pozwolić porcji mięsa „odpocząć” z 5 - 7 minut. Inaczej przy krojeniu bezpowrotnie wypłyną wszystkie smakowite soki!

Wieprzowina – kotlety powinny mieć grubość minimum 3 cm. Inaczej mięso na grillu wyschnie i będzie paskudne w smaku. Jw. – obracać tylko raz!

RYBY – smarować oliwą i doprawiać przed zawinięciem w folię. Dobrze jest jeżeli można je grilować pod przykryciem!

WARZYWA – solić i podlewać marynatą dopiero po zdjęciu z ognia!

I na koniec. Zamiast brać sobie na głowę wiele gatunków mięsa, lepiej jest dobrze opracować 2 – 3, a ich smaki urozmaicić różnorodnymi marynatami. Całe przyjęcie ukoronować ciekawymi sałatami.

Przepis na aromatyczną sól ziołową wg braci – suszone zioła utrzeć w moździerzu razem z solą i później wysuszyć w piekarniku 200°C jakieś 10 minut. Doskonała mieszanka przyprawowa do filigranowego wykańczania gotowych już dań.

I jeszcze jedno bardzo ważne w temacie solenie. Sól i cukier to prawdziwa harmonia smaku. Słony i słodki, te dwa smaki niczym dwa konie we wspólnym zaprzęgu pracują zgodnie razem, nadając potrawom należyty smak. Pracują zgodnie razem – znaczy, że wspierają się nawzajem poprzez nadanie wyraźniejszego kontrastu temu drugiemu. Dlatego wszystko co słodkie należy obowiązkowo uzupełniać szczyptą soli. Inaczej słodycz będzie nudna w smaku.                                                                                  Wszystko to pochodzi od filozofii kuchni chińskiej, mówiącej że podstawowym zadaniem jest zachowanie właściwego balansu między głównymi aromatami w potrawie.

Tadeusz Gwiaździński

filary smaku

czwartek, 18 lipca 2024

Jak i czym solono przed wiekami?

Jak przed wiekami solono produkty spożywcze?

Sięgając głęboko w treść historii naszego odżywiania się uważny obserwator może stwierdzić, iż na trasie od Morza Czarnego aż po Gibraltar miejsca połowów ryb znajdowały się w bezpośrednim sąsiedztwie ośrodków, w których od zarania dziejów pozyskiwano sól.

Nie trzeba wielkich zdolności aby się domyśleć, że w takich okolicach większość dochodów ludności automatycznie pochodziła z preparowania i handlu solonymi rybami.

Przy czym były to dwa podstawowe produkty; same solone tuszki ryb, oraz sosy rybne, które w starożytności stosowane były do przyprawiania potraw, tak jak dzisiaj my posługujemy się kryształkami soli.

Choć od setek lat sypanie soli do garnka jest bardziej niż oczywiste, wtedy nikomu jeszcze nie przychodziło do głowy aby bezpośrednio zadawać ją do potrawy. Dopiero starożytni Chińczycy dokonali tego wiekopomnego odkrycia!

Wspomniane sosy rybne robiono ze skrzeli, resztek po patroszeniu ryb. Produkowano je na niżej opisane dość kuriozalne sposoby.

Starożytni Grecy, tak dalece ukochali konserwowanie złowionych ryb przy pomocy soli, że w ich języku powstała cała masa słów dokładnie określających, z jakim produktem miało się do czynienia. W ich źródłosłowiu można się było doszukać: jaka to jest ryba, jak była dzielona, czy solono ją z łuską czy bez, jaką to było robione metodą oraz jak długo była przydatna do spożycia.

Rzymianie wprost przeciwnie. Wszystko co było jadalne, zostało złowione w morzu i później zakonserwowane przy pomocy soli, nazywano jednym słowem: salsamentum.

Wyjątek stanowiły wyżej opisywane sosy rybne. Te były również podciągnięte pod salsamentum, ale dzielono je dodatkowo na dwa pojęcia: liquidum i garum.

Liquidum, to były wspomniane wnętrzności i resztki ryb, wymieszane z małymi złowionymi rybkami, których nie opłacało się patroszyć z bogatym dodatkiem soli. Taka masa musiała pod obciążeniem całkowicie (tak jak się robi z kiszoną kapustą) pokryta płynem, stać na słońcu i co jakiś czas wstrząsana. Tak długo, aż zawartość rozpadła się na miazgę. Wówczas treść beczki przekładano do gęsto uplecionego kosza. Skrzętnie zbierano wyciekający płyn, który nazywano liquamen. To co pozostało w koszu określano mianem allec.                                                                   

Drugą metodą było zalewanie podobnego surowca przygotowaną wcześniej solanką. Właściwe stężenie soli sprawdzano wrzucając do cieczy surowe świeże jajo. Jeżeli opadało na dno, roztwór należało wzmocnić.

Całość z dodatkiem oregano gotowało się do częściowego odparowania płynu. Niektórzy producenci dolewali moszczu pozyskanego z kadzi przeznaczonych do produkcji wina.

Kolejno pozyskaną masę poddawano osączeniu i dwu lub trzykrotnemu filtrowaniu płynu, aż do uzyskania klarownej cieczy. Tak wyprodukowane sosy nosiły nazwę garum.

Kto jest wyposażony w odpowiednią dozę wyobraźni, z pewnością potrafi sobie przedstawić wątpliwy urok zapachowy takich przypraw.

Do potraw tak solonych ówczesne receptury niezmiennie zalecały dodawanie miodu, co miało łagodzić penetrujący odór. Przypuszczam, iż dzisiaj żaden Europejczyk nie byłby w stanie przełknąć tak doprawionych potraw.

Kolejnym kuriozum jest fakt, że konsyliarze tamtych czasów zalecali owo garum w ogólnym leczeniu stanów zapalnych, rwy kulszowej, gruźlicy i niestrawności z zaparciami włącznie. W skuteczność przeciw ostatniej z wymienionych dolegliwości, jestem w stanie natychmiast uwierzyć.

Przyprawowe słone sosy rybne z dala od Europy.

Dobre jedzenie uwielbiano i szanowano nie tylko w starożytnym Rzymie. Na czele z Chinami, równie znacząco podchodzono do tego samego tematu na całym Dalekim Wschodzie. Za kuriozalne należy uznać, iż w tamtej dobie, w której nie znano Internetu, słone sosy rybne produkowano tam w niemal identyczny sposób jak w Rzymie.

Uważa się, że pierwszymi Azjatami w tym temacie byli Wietnamczycy. Jak się dzisiaj twierdzi, nie bez wzorowania się na sosach robionych na bazie z fermentowanej soi i ryb, produkowanych wtedy Chinach. Wietnamczycy w ogóle podchodzili do tematu soli z o wiele większym nabożeństwem niż się nam może wydawać. Sól była tam tak kosztowna i dalece ceniona, iż za wystawne danie uważano sam gotowany ryż, doprawiony solą z domieszką sproszkowanego chili, imbiru, lub prażonych nasion sezamu. Nade wszystko, od pradziejów ceniona jest przyprawowa solanka nuoc mam, produkowana z wybranych gatunków małych rybek.

Gdy Francuzi wkroczyli do Indochin, z odrazą przypuszczali, iż miejscowa ludność odżywia się wyłącznie zepsutym rybim mięsem. Wszystkiemu był winien wszechobecny zapach opisywanego sosu rybnego. Małe rybki zagrzebywało się w soli na 3 dni. Połowę powstałej solanki odlewano i stawiano na słońcu w celu częściowego odparowania. Resztę miażdżyło się na gładką i rzadką maź, do której później dolewano częściowo zredukowana solankę. W tej postaci specyfik przechowywano przez 3, lub czasem więcej miesięcy. Po dokładnym przepuszczeniu przez filtry, otrzymywano końcowy produkt – sos rybny.

Za ciekawostkę należy uznać fakt, że w Wietnamie, wspomniane sosy rybne, do dzisiaj i nadal produkuje się w ten sam sposób.

W Instytucie Pasteur’a w Paryżu, przez 16 lat łamano sobie głowę (1914-30) nad tajemnicą fermentacji ryb w soli. Tymczasem prosta ludność Wietnamu robi to „lewą ręką” od setek lat, nie wdając się w żadne zbyteczne debaty.

W całej Południowo-Wschodniej Azji produkt sprzedawany jest pod nazwą bagung.        W Tajlandii nam pla.                                                                                                        Czyli tak jak Rzymianie garum, do doprawiania potraw Azjaci stosowali sosy swojej własnej produkcji. Nawet owoce nie były wolne od skropienia ich kilkoma kroplami owych wątpliwych perfum. Słynny gastronom starożytnego Rzymu, niejaki Apicius w swojej wielotomowej książce kucharskiej (I wiek n.e.) o wiele częściej zaleca stosowanie garum niż soli.

Ten sos sojowy jest często stosowany w chińskich restauracjach w Europie
                                                                                                                                                A jak jest dzisiaj? Zamiast soli w kryształkach Azjaci (głównie w Wietnamie) do wszystkiego stosują przede wszystkim słone sosy rybne a obok nich sojowe. Co jeszcze warto wiedzieć? Wg opinii mieszkańców Dalekiego Wschodu regularne jedzenie potraw z sosem sojowym opóźnia i łagodzi przebieg klimakterium.

I już całkiem na koniec. To hasło może się przyda rozwiązującym krzyżówki?              „Jam nie z soli ani z roli, jeno z tego, co mnie boli” – mawiał Stefan Czarniecki.               Bo ani ziemi nie miał, z której można by dobrze żyć, ani nie nadano mu prawa wydobywani soli, co było wówczas rzeczą bardzo dochodową. Tymi słowami miał się wyrazić, gdy buława hetmana polnego koronnego została nadana nie jemu, lecz Jerzemu Lubomirskiemu. 

Tadeusz Gwiaździński 

filary smaku


czwartek, 11 lipca 2024

Sól, sex, zdrowie i zabobony temu towarzyszące

Sex a sól? Czy faktycznie może działać pobudzająco?  Co ów minerał może mieć wspólnego z miłością, albo miłość z solą?

Kucharze świata eksperymentują tworząc smakowe mieszanki. Na zdjęciu sól wymieszana z atlantyckimi algami
 

Tak postawione pytanie na pierwszy rzut oka wygląda na pozbawione rozsądku. Pierwszym skojarzeniem może być zakochany kucharz czy kucharka (?) która przysłowiowo przesala zupę czy inne potrawy.

Ostatnie (prawdziwie naukowe!) badania wykazały jednak, że osoby zakochane mniej zwracają uwagę na solidność doprawiania potraw solą niż ludzie akurat pozbawieni takich uniesień. Zakochani bardziej są zainteresowani słodkim i kwaśnym niż słonym. Nawet kawa bez cukru wydaje się im być nie za bardzo gorzka!

Zatem ewentualne przesolenie czegoś tam w rauszu różowych uczuć, bywa wynikiem roztargnienia a nie skutkiem dążenia do poprawy smaku. To równie dobrze może znaczyć,że tak samo dobrze można coś tam przepaprykować albo przemajerankować. Czyli stan zakochania i sól w tym przypadku nie mają ze sobą nic wspólnego. Bardziej idzie o brak rzetelnej koncentracji gdy podczas gotowania myśli kucharza błądzą w innym świecie. Z czego jasno wynika, iż w rzeczywistości owo porzekadło absolutnie nie dotyczy samej soli jako takiej.

Z różnych tanich powieści wiemy też, że czasem zdarzało się, iż kochankowie uciekający ogrodowymi opłotkami przed rozwścieczonym ojcem panny, czy też rozjuszonym mężem niewiernej żony, otrzymywali porcję soli wystrzeloną z dubeltówki w zadnią partię ciała.

Ponieważ ta sama represja równie boleśnie spotykała złodziei kradnących wiśnie czy inne dobra ogrodowe, znowu wyobrażenie o związku soli z miłością, się nie klei.

Tutaj dla odmiany kolejna wersja: wędzona sól morska. Ludzie kupują
                                                                                                                                                                    Żeby jednak nie być gołosłownym trzeba wspomnieć o teoriach jakie na ten temat były kiedyś rozpowszechniane. W 1912 przyjaciel i współpracownik Zygmunta Freuda (twórcy psychoanalizy), Ernest Jones, opublikował artykuł o nierozłącznej  więzi człowieka z solą, który to związek uznał za irracjonalny. Twierdził w nim jednak, że sól spełnia określoną rolę w seksualnej podświadomości człowieka. Swoje twierdzenie opierał na tle minionych wieków, kiedy przypisywano soli ogromne znaczenie przy realizacji skutecznej płodności. Było nie było jest jej sporo w męskim nasieniu oraz w moczu płci obojga. Wchodzi takżew skład krwi, łez, potu i innych naturalnych płynów ustrojowych.

Sól i sex

Członkowie dzikich plemion łowców głów po powrocie z polowania na zwierzynę musieli powstrzymać się nie tylko od kontaktów seksualnych, co także i od konsumpcji produktów zawierających sól. Indianie z pewnego plemienia, po zgładzeniu czerwonoskórego brata z innego szczepu musieli przez aż trzy tygodnie przestrzegać powyższego zakazu.

W dawnych Indiach tzw. kobiety boga węża, które w ramach religijnej posługi spełniały rolę prostytutek, co jakiś czas regularnie musiały powstrzymywać się od konsumpcji soli i od udzielania swego ciała innym potrzebującym wiernym. W okresach takiej przerwy utrzymywały się z żebraniny. Połowę uzyskanych w ten sposób pieniędzy oddawały kapłanom, a za wartość drugiej części kupowały sól i łakocie, rozdając je między ubogich mieszkańców wsi.

I znowu. miłość i sól, tak blisko siebie, a jednak z dzisiejszego punktu widzenia, bez konkretnej korelacji.

 Sól jest nam niezbędna nie tylko w kuchni!

Jeszcze w latach 1920-tych opublikowano: „100 i jeden sposobów praktycznego wykorzystania soli”. Na dzień dzisiejszy przemysł i to nie tylko spożywczy wykorzystuje ją na ponad – bagatela - 14.000! sposobów.

Oczywiście, że nie wszystkie związki chemiczne będące solami są jadalne.

Za czasów Stalina, do historii przeszła anegdota rzekomo oparta na faktach. Mianowicie jest w niej mowa o poczęstowaniu w Związku Radzieckim brytyjskiej delegacji dyplomatycznej, potrawami doprawionymi gorzką solą angielską*. Zgodnie z dewizą, że w Kraju Rad nie może niczego brakować na propagandowy rozkaz, kucharze zostali zobligowani do żałosnego w skutkach zaprawienia dań, żeby sobie Anglicy nie pomyśleli, że: u nas nie ma soli angielskiej. Historia jakoś nic nie mówi o tym komu bardziej było do śmiechu. A może była to tylko wymyślona bajeczka, aby odebrać tyranowi nieco z jego przerażającej aury?

 

Tak czy inaczej, do jedzenia nadają się tylko wybrane związki chlorku sodu.

Przez zawodowych kucharzy, z reguły  najwyżej ceniona jest sól morska.

Wcale to nie znaczy, że inne sole są dla człowieka mniej ważne. Choćby przez świadomość faktu, że aby dzieci mogły wyrosnąć na dorosłych obywateli, do rozwoju są im niezbędne trzy sole: chlorek magnezu, wapnia i sodu!

 „Magiczne słone moce” w zabobonach.

Jeszcze we wczesnym średniowieczu na północy Europy chłopi skutecznie chronili swoje zbiory przed zabójczą grzybicą, przez zanurzanie ich w wodzie z solą. Ponieważ sól działa konserwująco na ciała martwych organizmów i skoro wiemy, że jednocześnie działa podtrzymująco na przebieg istotnych procesów istot żywych, często prowadziło to do powstawania metaforycznych skojarzeń.

Nic wobec tego dziwnego, że w owych czasach przypisywano jej magiczne własności.

W oparciu o wiedzę, że działa konserwująco, jednocześnie chroniąc przed doznawaniem szkód, ówcześni chłopi konsekwentnie szli w pole z pługiem, w którym znajdował się specjalny otwór na sól. Miało to zapewniać obfite i zdrowe zbiory oraz odpędzać złe duchy.

 

Haitańczycy wierzyli w możliwość przywracania życia za pomocą soli. W części Afryki i na Karaibach uważano, że złe duchy nocą opuszczają swoją skórę i przyjąwszy postacie kobiet dręczą nas biednych śmiertelników. Te złe moce można było zwalczyć tylko znajdując ich prawdziwą skórę, zanim „złe” zdążyły do niej wrócić. Wystarczyło nasypać soli do ich wnętrza, co uniemożliwiało im powrotne przyjęcie swojej przerażającej postaci.

W składzie rytualnych potraw spożywanych tam podczas ceremonii religijnych, musiała się znajdować odpowiednia doza soli aby w ten sposób utrzymywać złe moce na odpowiedni dystans.

Zarówno wyznawcy religii żydowskiej  jak i mahometanie wierzą, iż sól chroni przed złymi spojrzeniami. Prowadziło to do „ochronnego” nacierania solą ciała noworodków. Także albo sypano im sól na język albo zanurzano w słonej wodzie, co niektórzy badacze historii kultury człowieka uważają za pierwszą formę późniejszej ceremonii chrztu. W Holandii w niektórych domach do dzisiaj maluszkom wkłada się sól do kołyski.

 

Sól i zdrowie

Dzisiejsza medycyna wiedzie stały spór na temat, ile soli powinien człowiek zjadać dziennie. Jedno jest pewne. Osoby pracujące ciężko fizycznie i żyjące w  tropikach, razem z potem tracą dużo soli. Przez co potrzebują jej więcej niż inni obywatele świata. Np. w Afryce Masajowie wypasający bydło, w celu uzupełnienia nadmiernych ubytków soli, nie mając innego wyjścia piją krew upuszczaną z ciała swoich zwierząt.

Człowiek, który się poci i do tego pije za mało płynów, natychmiast doznaje uczucia pragnienia. Wówczas picie wody pozbawionej soli działa kontra produktywnie. Jednak za grosz nie odczuwa się zapotrzebowania na sól. I to jest wielką medyczną zagadką. Czemu odczuwamy pragnienie i głód, które spełniają rolę mechanizmów obronnych, a braku soli w sobie nie potrafimy zdefiniować? Skoro niedobór soli powoduje ból głowy i odczucie słabości. Kolejno zawroty głowy i nudności. Jeśli taki stan potrwa dłużej niż możliwości tolerancyjne organizmu, niestety kończy się śmiercią. Czyżby zawiodła ewolucja?

Wprawdzie są osoby, które jeszcze zanim skosztują tego co stoi przed nimi na talerzu, już potrząsają nad tym solniczką, ale zjawisko to należy zaliczyć do przyzwyczajeń smakowych, a nie do poczucia braku soli. To samo dotyczy skazanych na diety pozbawione NaCl. Osób chorych na nerki albo cierpiących skutkiem permanentnie podwyższonego ciśnienia tętniczego krwi. Tak spreparowane jedzenie nie smakuje, bo wcześniej było się przyzwyczajonym do czegoś innego.

Dla chcącego nic trudnego. Szara kamienna sól wymieszana z suszonymi ziołami. Absolutnie i zdrowo i tanio
                                                                                                                                                                         *  - sól angielska, albo gorzka (inaczej - glauberska) trudna do przełknięcia ze względu na odrażający smak; chemicznie - jest to siarczan magnezu, w medycynie - podawana jako silny środek przeczyszczający.


Tadeusz Gwiaździński

filary smaku

Zasady solenia. Co, jak i kiedy?

W dobrej kuchni do doprawiania powinno się stosować sól albo morską, albo kopalną szarą kamienną. Sól morska od zawsze była pozyskiwana na d...