Zazwyczaj jedna para parówek stanowi jedną porcję. |
W
dzisiejszych czasach wytwórnie wędlin dysponują takimi maszynami, które w ciągu kilku
minut są w stanie zmielić wszelkie żyły, ścięgna i kości zwierzęce też.
Prawidłowa
parówka jest zrobiona na bazie wysokogatunkowego mięsa, a drobno zmielonym surowcem
wypełnia się jelita baranie. Taką parówkę można śmiało jeść w całości, bez
uciążliwego obierania!
Błąd
Nr 1 – oszczędzanie w fałszywym punkcie, tj. kupowanie podejrzanie tanich
parówek w plastikowej osłonie.
W ten sposób niby oszczędzasz na kieszeni, ale w
sumie nie wiesz co naprawdę jesz.
Dziwią mnie faceci, którzy do silnika
samochodowego leją najdroższe oleje, a żonie każą kupować najtańszą żywność.
Auto
teoretycznie można zmieniać dowolną ilość razy. Natomiast przewód pokarmowy ma się
tylko jeden, i to raz na całe życie.
Błąd
Nr 2 – gotowanie we wrzącej wodzie.
Parówek nigdy się nie gotuje, co jedynie podgrzewa!
Parówek nigdy się nie gotuje, co jedynie podgrzewa!
Prawidłowo
parówki należy wkładać do gorącej wody - NIGDY DO ZIMNEJ - bo utracą prawie cały smak, - i później „parzyć” je przez kilka minut na granicy zagotowania się
wody. NIE GOTOWAĆ, bo to w niezauważonym momencie zawsze kończy się pękaniem.
Błąd
Nr 3 – gotowanie parówek w „czystej” wodzie.
Woda oczywiście nie ma prawa być brudna,
ale obowiązkowo należy ją choćby lekko posolić, albo jeszcze lepiej, poświęcić
jedną kiełbaskę, pokroiwszy w talarki, pogotować ją wcześniej przez kilka minut
w tej samej wodzie.
Dlaczego?
Jeżeli się tego nie zrobi, zgodnie z prawem dążenia do wyrównywania stężeń w roztworach,
cały smak parówki przejdzie do wody wolnej od soli.
I jeszcze jedno. Wprawdzie nie jest to niewybaczalnym błędem ale prawdziwe parówki* je się bez noża i widelca. Bierze się do ręki i zanurza w musztardzie czy keczupie. Między innymi dlatego nie podaje się ich na wystawnych przyjęciach. Także brak jest ich w zestawach śniadaniowych iście eleganckich hoteli.
* prawdziwe parówki - pod tym pojęciem mam na myśli te, które można jeść bez obierania bowiem osłonkę stanowią jelita baranie.
I jeszcze jedno. Wprawdzie nie jest to niewybaczalnym błędem ale prawdziwe parówki* je się bez noża i widelca. Bierze się do ręki i zanurza w musztardzie czy keczupie. Między innymi dlatego nie podaje się ich na wystawnych przyjęciach. Także brak jest ich w zestawach śniadaniowych iście eleganckich hoteli.
* prawdziwe parówki - pod tym pojęciem mam na myśli te, które można jeść bez obierania bowiem osłonkę stanowią jelita baranie.
Tadeusz Gwiaździński
Przez wiele lat wogóle nie jadlam parówek, cała rodzina nie jadła, bo mielismy zakaz... od Taty, który pracował w przetwórstwie mięsnym i produkował parówki... podobnie było z pasztami wszelkiego rodzaju, mielonkami... Mieszkam w Danii i tu nie ma parówek które mają mniej niż 97-95% mięsa, kiedyś widziałam takie z 85%, ale juz ich nie ma nawet w sklepie. I wogóle nie ruszę żadnej ciepłej parówki, nawet podgrzanej, czy sparzonej, bo mi takie nie sakuja, ta woda ż żelatyny leciała, tłuste jakieś się robiły i tak jakoś mi zostało, że nie ruszę takich parówek. Pozdrawiam!!!
OdpowiedzUsuńP.S. Do tych żył mielonych i skór dodam jeszcze tchawice i kurze łapki...
Oczywiście, że nie mam zamiaru komukolwiek obrzydzać jedzenia parówek. Na łamach MK staram się zamieszczać praktyczne porady.
UsuńW związku z doświadczeniem Twego taty, pozwolę sobie zacytować stary dowcip.
Pewnemu panu zepsuło się auto. Ponieważ to było na pustkowiu, z narażeniem życia zatrzymał nadjeżdżający samochód.
Natychmiast tego pożałował, bo z limuzyny wysiadł facet pod muszką i w smokingu. Mimo protestów zażenowanego autostopowicza, pomógł mu uruchomić silnik.
Szczęśliwy nieszczęśnik powiada do swego wybawcy: - pan z pewnością rozumie, że moja wdzięczność jest ogromna. Ponieważ nie wiem jak wystarczająco mogę się panu odwdzięczyć, dam panu życiową radę.
Widzi pan, ja z zawodu jestem masarzem. Niech pan nigdy nie kupuje kiszki wątrobianej. :-)
Bardzo ciekawe. Popełniam trzeci błąd. Muszę wyeliminować:)
OdpowiedzUsuńNa ten pierwszy raz zalecam ostrożność! Nie przesadzaj z solą.
UsuńNa 4 parówki najwyżej 1/4 małej łyżeczki.
Dzięki. Zachowam ostrożność.
UsuńOd wielu lat nie kupuję parówek. Znajomy weterynarz, jako student miał praktyki w masarni i pewnego dnia studenci mieli robić parówki.Wyglądało to tak: dali chłopakom dwa wory- w jednym były osłonki, w drugim proszek.Powiedzieli im ile mają dodać wody na każdy kilogram proszku, potem kilka minut mieszać mieszadłem i gdy masa osiągnie właściwą konsystencję, należało nią nadziewać automatycznie osłonki.Jeden z nich zapytał się a gdzie jest mięso do tych parówek i otrzymał odpowiedz, że właśnie miedzy innymi w tym proszku.Chłopcy byli załamani, bo parówki jadali dość często, ale od tej chwili przestali. Podobno u nas lepiej jeść kiełbasę parówkową, tam jest jednak trochę prawdziwego mięsa.Swoją drogą to ja, kompletny laik, robiłam w domu znacznie lepsze kiełbasy niż te kupne. Najgorsze to było dla mnie szlamowanie jelit, reszta- sama prostota.
OdpowiedzUsuńMiłego, ;)
To są właśnie te wspomniane maszyny, które ze wszystkiego co nie jest mięsem, potrafią zrobić drobno mieloną masę.
UsuńZnakiem tego należy jadać prawdziwe parówki a nie ich nędzna imitację.
Dziękuje za interesujący komentarz :-)
Zaden student weterynarii nie produkuje wedlin, ani parowek, weterynarz, to jest lakarz zwierzat, w masarni to on bada probki miesa martwych zwierzat w kierunku pasozytow, patologii, nieprawidlowosci w strukturze tkanek, narzadow... itp. w zyciu nie produkuje wedlin, czy parowek...weterynaria nie ma nic wspolnego z gastronomia...
UsuńParówki jadam ,ale ogromnie rzadko ,błąd popełniam ten ostatni,dzięki za szkolenie :).W moim środowisku coraz więcej osób robi sama wędliny , potem się wymieniamy , bo jeden robi szynkę inny kiełbasę .
OdpowiedzUsuńU nas jest podobnie. Chleb albo kupujemy w małej zaufanej piekarni, ale najczęściej pieczemy sami. Od wędlin jest nasz znajomy, notabene emerytowany chirurg. Wszystko robi z apteczną dokładnością :-)
Usuń"Dziwią mnie faceci, którzy do silnika samochodowego leją najdroższe oleje, a żonie każą kupować najtańszą żywność.
OdpowiedzUsuńAuto teoretycznie można zmieniać dowolną ilość razy. Natomiast przewód pokarmowy ma się tylko jeden, i to raz na całe życie."
Bardzo trafny wniosek, co prawda parówek nie jadam (i mięsa od niedawna też), ale można to przełożyć na jedzenie w ogóle. Mój kuzyn w czasach studenckich też miał praktykę w wytwórni parówek - drobiowych - i to, co opowiadał skutecznie zabiło mój apetyt na "berlinki" i tym podobne.
Też mam zamiar przejść na jedzenie wyrobów tylko własnej produkcji.
UsuńPytanie, gdzie dostać takie prawdziwe parówki. Bo te oferowane w sklepach raczej są podejrzane. Nawet, jeśli mięso stanowi 90 ileś tam procent, to jest to raczej MOM - mięso oddzielane mechanicznie, czyli zawierające pyszności, o których wspomniałeś (może poza kośćmi, bo mechanicznie oddziela się właśnie od nich - wszystko, co zechce być oddzielone).
OdpowiedzUsuńOdpowiem szczerze, że takiego adresu w Polsce nie znam. Przypuszczam, że taki zakup może się udać w jakimś małym firmowym i zaufanym sklepie mięsnym. Takich jest przecież w kraju coraz więcej.
UsuńNa pewno nie w spożywczych sklepach samoobsługowych czy innych supermarketach.
bardzo przydatne informacje:)
OdpowiedzUsuńNa Twoim blogu też jest dużo ciekawych rzeczy :-)
UsuńJa lubię parówki.Gdyby tak patrzeć na wszystko to człowiek by nic nie jadł.Wiadomo kiedyś były lepsze.Jak byłam dzieckiem to jadałam wraz z folią spożywczą yeraz takich nie ma
OdpowiedzUsuńMyślę, że są. Tyle, że w każdym kraju robi się je trochę inaczej.
UsuńKiedyś w swoim świetnym programie Robert Makłowicz podał miejsce ,gdzie są najlepsze i najprawdziwsze i najbezpieczniejsze parówki .Jest to Austria ,ale miasta nie pamiętam.a dyskusja o tym ,jakie parówki są wstrętne to jak dyskusja normalnej mamusi ,która pozwala się bawic i brudzić dziecku od czasu do czasu ,a miedzy mamusią, która histerycznie sterylnie biega dookoła dziecka i izoluje go od wszelkich zarazków. nic sie nie stanie jak sie czasem i takie "coś" zje ,zahartuje sie człowiek :), ale czy naprawdę wszystkie sa obrzydliwe i do bani? A moze jednak nie jest z nimi tak źle tylko podobnie jak z serkami homo ,jogurcikami z kawałkami owoców i tym podobnymi rzygowinkami. Ewa Zosia
OdpowiedzUsuńmoże jak sama nazwa wskazuje, parówkę, aby nie utraciła smaku należy podgrzewać na parze?
OdpowiedzUsuńdzis kupilem serdelki wacale nie najtansze, 18 zl kilogram, smak moze byc kiszka to tektura trzeba bylo obierac na szczescie ladnie zlazilo i tak wyglada natauralne jelito, lepiej kupc bez jelia wogle i zadnej folli dzis sa takie nawet pod nazwa ze z szynki, co jemy tego sie nie dowiemy ale na yu... e widzialem filmik jak wrzucaja calutkie prosie do maszyny, a na koncu wychadza piekne parowki, tak naprawde to warto kupic tylko boczek cy mieso, wychodzi podbnie a wiemy co jemy, kolega robi sam kielbase, narazie biala, wiadomo w bloku nie ma jak wedzic ale boczek mozna zrobic w piekarniku, jadlem taki rozlatywal sie sam a smak to niebo w gebie 3xXXXl, ale wiadomo z braku czasu kupuje szmelc czyli takie serdelki czy nawet ielbase krakowska w ktorej znajdziecie chrzesci i ogonki i inne dobrze upchane kawaki, kilebasy grilowe znanych firm to woda a rozdrobnione na drobno mieso to wasnie odpady, owszem z grila smakuje o cala woda odparuje a kielaska sie kurczy i kurczy czesto o 60%, no coz takie zycie pozdrawim darek z wroclawia
OdpowiedzUsuńDrogi czytelniku!
UsuńFaktycznie jest smutne to co opisujesz.
Nie mniej post na temat parówek dotyczy zasad ich podgrzewania a nie technologii produkcji.
Pozdrawiam T.G.
Dzieki... Człowiek całe życie się uczy. Pozdraeiam
OdpowiedzUsuńNa zdrowie. Sam też kiedyś o tym nie wiedziałem :-)
OdpowiedzUsuń