Anglicy mówią, że prawdziwym dżentelmenem jest ten, w którego towarzystwie jest przyjemnie przebywać. Takim właśnie był Stefan. Dla wszystkich miał miłe słowo. Nigdy nie słyszałem aby kiedykolwiek odezwał się podniesionym głosem. Nie dbał o sławę i nie przepychał się łokciami przez życie. Był niezwykle skromny i głęboko wierzący. Najlepiej czuł się w otoczeniu rodziny i przyjaciół, których miał wiele. Od każdego sprzedanego ciastka sumiennie "odprowadzał grosik" na pomoc dla biednych.
Powinno się powiedzieć, że on "był ostatnim co tak kremówkę krakowską wodził".
Pan
Stefan Przebindowski posiadał to coś, czego nie mają inni. Mianowicie miał „niesamowitą rękę” do
wysublimowanego wykańczania słodkich wyrobów. W tej świetności wzbił się na „
wysokie C smaku”
– tak pisał o nim popularny krakowski dziennikarz Pan Andrzej
Kozioł. Domyślam się, że stosując tą muzyczną przenośnię miał na myśli „smak
absolutny” mistrza.
Mimo tego,
że jako przyjacielowi domu wielokrotnie dane mi było obserwować proces
produkcji kremówki, w mojej kuchni nigdy nie udało mi się wzbić na wyżyny
Mistrza!
Na pytanie skąd
się wzięła ta słodka pasja, odpowiada z uśmiechem: moja mama była kulinarnie
wszechstronnie aktywna; gotowała i piekła na potrzeby wesel i innych
uroczystości rodzinnych; także szeroki krąg znajomych skwapliwie korzystał z
tej jej pożytecznej słabości.
Syn początkowo
jedynie podglądał mamę przy jej krzątaninie w kuchni, co nie wiedzieć jak i
kiedy przerodziło się w czynne zaangażowanie. Zaczął pomagać w domowym
gotowaniu i przy okazji zadawać dziesiątki pytań typu – a dlaczego to ma być
tak a nie inaczej.
Obok rodzinnego
domu znajdowała się piekarnia, skąd płynęły kuszące zapachy świeżego pieczywa
właśnie wychodzącego z pieca. Znęcony nimi czternastoletni Stefan chętnie
zaglądał do piekarni. Jak sam wspomina - odważnie zapytał królującego tam Pana
Karola, czy wolno mu będzie przyglądać się jego pracy, na co otrzymał
zachęcającą zgodę. Długo nie trzeba było czekać aby wyraźnie zainteresowanego
młodego człowieka namówiono do podjęcia pracy w charakterze pomocnika.
Panu Karolowi
udało się liznąć także nieco ze sztuki cukierniczej i o tym odgałęzieniu
zawodowym wyrażał się z prawdziwym podziwem. W konsekwencji szanowany i
uwielbiany mentor, namówił swego ucznia Stefana do kształcenia się w
cukiernictwie – bo to jest królewski zawód – jak zwykł mawiać.
I tak oto słowo
nauczyciela ciałem się stało. Stefan podjął naukę i praktyki w tym zawodzie.
Wszędzie gdzie nie był: „U Maurycego”, w „Jamie Michalikowej”, czy u
„Noworola”, pozostawił po sobie dobre wspomnienia. Gdy na początku lat
sześćdziesiątych ruszył Hotel Cracovia znalazł tam zatrudnienie. Pryncypałował
mu Pan Stefan Jaśkiewicz, któremu to powidła się próba odtworzenia przepisu na słynną kremówkę, będącą obiektem podziwu późniejszego papieża.
Tak to w jego
życiu nastał okres cukiernictwa przez duże „C”.
Z upływem lat
posiadł taką doskonałość, że tym, że go ma, szczyci się nie tylko Kraków. Łączy
go przyjaźń z gastronomami z całej
Polski.
W sumie karierę
zawdzięcza nie tyle kremówce co własnej pracowitości i niesamowitemu talentowi
popartemu wrodzonym wyczuciem smaku i estetyki. Wiele zawdzięcza nie tyko Panu
Jaśkiewiczowi, ale również mistrzowi cukierniczemu Janowi Warkowskiemu, który
nauczył go „karmelarstwa”.
Ze swoją
zachwycającą sztuką objechał cały świat, gdzie zebrał liczne odznaczenia i
medale, z których najbardziej ceni sobie dwa złote przywiezione w 1968 roku z
konkursu w Wielkiej Brytanii, oraz Złoty Laur przyznany mu na 50-lecie
Przekroju. Nade wszystko list od Ojca Świętego który otrzymał jako
podziękowanie za tort przygotowany dla niego w czasie drugiej pielgrzymki do ojczyzny.
Wielokrotnie
kuszono go świetnie płatnymi posadami za granicą. Mógł pozostać na Zachodzie, o
czym wówczas marzyły miliony Polaków. On jednak z uśmiechem zawsze wracał do
ukochanego Krakowa.
Co jest godne
najwyższego szacunku, Stefan Przebindowski jest człowiekiem niezwykle skromnym.
Niechętnie mówi o sobie i wiele trudu kosztowało mnie, aby zechciał udzielić
zgody na zamieszczenie materiału o nim w Mojej Kawiarence.
Największymi
jego wielbicielami są członkowie rodziny. Z ich szacunku do sztuki uprawianej
przez ojca,wujka i dziadka powstał pomysł na otwarcie cukierni. Obok głośnej kremówki,
firma słynie z produkcji tortów o najprzemyślniejszych kształtach. Największe
wyzwanie stanowiły zawsze te wykonywane na zlecenie Krakowskiego Teatru Stu.
Niejedna młoda para była zachwycona wspaniale udekorowanym wielopiętrowym
tortem weselnym.
Na 80-te
urodziny Sobiesława Zasady wykonał dwa zdumiewające torty. Jeden w kształcie
samochodu Porsche, a drugi w formie opony samochodowej. Powalające wrażenie.
Pracownia cukiernicza
„Stefanka” zaopatruje w ciasta i ciastka sklepy, kawiarnie, cukiernie i
restauracje. Obsługuje również wieloosobowe imprezy i rauty. Wszyscy konsumenci
są zachwyceni jakością, bo tu nikt nie odważyłby się zmienić receptur Pana
Stefana.
On – twórca tego
wszystkiego, autor receptur, tak jak przez całe swoje życie, skromnie
pozostawał w cieniu drugiego planu, od czasu do czasu dogląda jedynie
poprawności procesu produkcji i służył radą. Szczególnie chętnie wpadał do
cukierni aby własnoręcznie upiec ulubione ciasto jego dzieciństwa - „placek
drożdżowy z kruszonką” taki jak piekła jego mama.
Przepis na
kremówkę odtworzoną przez Stefana Jaśkiewicza, zgodnie z umową, nadal pozostaje
tajemnicą. Mistrz w ogóle niechętnie podawał treść innych swoich przepisów. Uzasadniał
to tym, że w procesie realizacji ważna jest nie tylko sama receptura, ale
jeszcze to coś, czego nie da się przekazać słownie: oko, podniebienie i
wyczucie w dłoniach. Tego co jest możliwe w warunkach pracowni cukierniczej,
tego często nie da się powtórzyć w warunkach domowych. Wtedy następuje klapa i
powstaje podejrzenie, że celowo podano zły przepis.